Szczenię stoi na zimnej posadzce, a cały jego mały świat skurczył się do cienkiego sznurka na szyi i obcych rąk, które go trzymają. Jego łapki drżą, ogonek jest podkulony, a oczy — ogromne, pełne niezrozumienia i bólu. Wszystko, co widzi — to obce ściany, ostry zapach środków dezynfekcyjnych i kroki ludzi, które wydają się głośne i groźne.
Nie rozumie, dlaczego znalazł się tutaj. Jeszcze wczoraj biegał po podwórku, wdychał zapach trawy, słuchał śpiewu ptaków. Miał zaledwie kilka miesięcy, a świat wydawał się wielki i cudowny. Ale świat potrafi pokazać też swoją ciemną stronę — taką, której mały piesek nie powinien był poznać tak wcześnie.
Najpierw była zimna noc. Jego i rodzeństwo ktoś zostawił przy drodze. Ludzie, których znał przez kilka tygodni, już nie wrócili. Czekał długo, wierząc, że to pomyłka. Skamlał cichutko, szukał znajomego zapachu dłoni, ale wokół była tylko ciemność i obojętność. Bracia i siostry znikali jeden po drugim — jednych zabierał głód, innych przechodnie. On został sam.
Długo błąkał się po ulicach. Głód stał się codziennością, łapki bolały od kamieni, ale najmocniej przygniatała niepewność. Dlaczego? Co zrobił źle? Czy można tak łatwo przestać kochać?
Kiedy go złapano, nie bronił się. Był zbyt słaby, aby walczyć. Sznur zacisnął się na szyi, a świat zmniejszył się do tego uczucia — jakby był rzeczą, którą można ciągnąć dokądkolwiek. Zaprowadzono go do budynku, gdzie pachniało innymi zwierzętami, gdzie echo niosło szczekanie i piski.
Szczeniak spuścił głowę, starając się być mniejszym, niewidzialnym. W środku szeptał:
„Nie bijcie. To nie moja wina. Będę cichy, będę posłuszny. Tylko nie wyrzucajcie mnie znowu…”
Ludzie wokół mówili między sobą:
— „Jeszcze jeden. Całkiem malutki”.
— „Takich jest mnóstwo. Kto je weźmie?”
Słowa były tylko dźwiękiem, ale ton brzmiał jak zimny nóż. Nie było w nich ciepła, tylko zmęczenie i obojętność.
Mijały dni. Szczeniak siedział w kącie klatki, obserwując, jak świat płynie dalej. Widział, jak przychodzą ludzie, wybierają inne psy, uśmiechają się, niosą je w ramionach. Czasem te małe, podobne do niego, znajdowały dom. Ale gdy ktoś podchodził do jego klatki, spojrzenie zawsze ślizgało się dalej. „Zbyt przestraszony” — mówili jedni. „Niewyróżniający się” — mówili drudzy.
Przestał czekać.
Teraz tylko siedzi i patrzy. Jego oczy są niemy pytaniem: „Po co się urodziłem, skoro nikt mnie nie chce?” Jego ciało jest chude, sierść straciła blask, ale najgorsze — w sercu zamieszkała pustka.
Czasem w nocy wciąż śni. W snach jest znowu mały, biega po trawie, obok są ciepłe dłonie, śmiech, domowe podwórko. Budzi się od własnego skomlenia, ale zamiast ciepła znajduje tylko zimny beton.
A jednak głęboko w środku tli się maleńka nadzieja. Ta, której nie da się zabić do końca. Czasem podnosi wzrok, gdy słyszy kroki. Jego oczy proszą bez słów: „Zauważ mnie. Spójrz. Ja potrafię kochać, nawet jeśli myślisz, że nie”.
Świat tego szczeniaka wciąż może się zmienić. Kiedyś sznurek na szyi stanie się smyczą, która poprowadzi go do domu, gdzie będzie czekać rodzina. Kiedyś zimna posadzka ustąpi miejsca miękkiej poduszce, a obojętność zamieni się w ludzką serdeczność.
A na razie stoi, drży i patrzy. I w tym spojrzeniu mieści się cała jego krótka historia: zdrada, strach i wiara w to, że cud jest możliwy.







